Zakończył się trzeci nabór do łódzkiej Akademii Młodych Orłów. Do końca bieżącego roku szkolnego uczestnicy programu będą trenowali na Orliku MOSiR na Stawach Jana i w sali SP nr 162 na Powszechnej 15. Zajęcia z młodymi adeptami futbolu prowadzą m.in. szkoleniowcy oddelegowani przez MOSiR: Mirosław Bulzacki, Marian Galant, Dariusz Podolski i Tomasz Szostek. Z ramienia PZPN i ŁZPN asystentem AMO jest Kornel Błażeżejewski, a koordynatorem projektu Piotr Grzelak.
Za nami już trzecia sesja naborowa do łódzkiej Akademii Młodych Orłów. Mieliście dużo chętnych?
Piotr Grzelak: - W tym roku prowadziliśmy nabór roczników od 2006 do 2011. Pierwsza część odbyła się przed wakacjami, podczas Dni Talentu, które były zorganizowane w dniach 3-5 i 17-19 czerwca. Przyszło na nie 266 kandydatów. Kolejnych 100 pojawiło się we wrześniu, w trakcie naborowej dogrywki. Łącznie mieliśmy więc 366 chętnych. To dobry wynik. W każdym roczniku mamy tylko 16 miejsc, więc jest z czego wybrać.
W poprzednich latach też mieliście tylu chętnych?
- W pierwszym roku podczas dwudniowych testów pojawiło się 50 osób. Teraz w dwa dni było ich 100, co najlepiej świadczy o poziomie wzrostu zainteresowania AMO. I nie jest to efekt reklamy, której nie potrzebujemy, bo mamy określone moce przerobowe i limity osób, jakie możemy przyjąć w jednym roczniku. Nie robimy więc plakatów czy ulotek. O naborze pojawia się informacja na stronie ŁZPN i jeden raz komunikat w prasie. Rodzice sami docierają do tych informacji i coraz chętniej przyprowadzają na testy swoje dzieci.
Spotykacie się z sytuacjami, w których treningami bardziej zainteresowani są rodzice, niż ich dzieci?
- Tak i w takich przypadkach jest to spory problem. Bardzo ważne jest bowiem to, czy dziecko chce trenować, czy też rodzic chce, żeby dziecko trenowało. To dwie różne rzeczy. Tłumaczę bardzo często rodzicom, że jeśli dziecko lubi strzelać stojącemu na bramce ojcu, to jeszcze nie oznacza, że lubi grać w piłkę. Ono po prostu chce i lubi rywalizować z tatą. Bardzo często jest tak, że dziecko z rodzicem fajnie się bawi piłką, a z innymi dziećmi już nie. Do AMO tacy kandydaci nie trafiają.
Wróćmy do wzrostu zainteresowania AMO. Czy większa liczba kandydatów przekłada się na poziom sportowy?
- Podczas każdych kolejnych Dni Talentu poziom kandydatów był coraz wyższy. Na pierwszych założyliśmy sobie, że do przyjęcia trzeba mieć przynajmniej 50 proc. punktów możliwych do uzyskania podczas testów. W tym roku ten próg sam się ustalił na poziomie 85 proc.
Proszę wyjaśnić, jak wyglądają testy.
- Składają się z czterech prób sprawności ogólnej i specjalnej oraz z gry obserwowanej. Próby sprawnościowe obejmują slalom z piłką i bez piłki, zwroty z piłką i żonglerkę. Ta ostatnia jest dostosowana do kategorii wiekowej i nie kończy się w momencie upadku piłki na podłoże. Kandydat ma pół minuty na to, żeby wykonać jak najwięcej odbić, więc jak jest zwinny i zwrotny, to będzie miał dobry wynik nawet wtedy, gdy mu piłka spadnie. Podczas tych sprawdzianów można zdobyć łącznie sześć punktów. Sześć kolejnych jest do uzyskania w trakcie gry obserwowanej. W zależności od liczby uczestników zespoły mają od dwóch do czterech zawodników. Przy szerszych składach byłyby już problemy z właściwą oceną. Cały egzamin dla jednej osoby trwa łącznie ok. 30-40 minut. Do zdobycia jest 12 punktów, jednak mało kto otrzymuje 100 proc.
Do testów muszą podchodzić wszyscy chętni na dany rok, czy tylko ci, którzy do tej pory byli poza AMO?
- Kwalifikacje dotyczą wszystkich, więc do sprawdzianów przystępują zarówno nowi, jak i dotychczasowi zawodnicy. Nie zdarzyło się jeszcze, by w tej ostatniej grupie był ktoś, kto ukończył roczne zajęcia i nie chciał ich kontynuować. Nie wszystkim jest to jednak dane. Średnio zostaje ok. 30 proc. dotychczasowych uczestników programu. To efekt tego zwiększonego zainteresowania AMO, które ściąga na testy coraz lepszych kandydatów. Nie ukrywam, że pojawiają się problemy z tymi, którzy na naszych zajęciach zrobili postęp, ale są na pograniczu przyjęcia na kolejny rok i mają taki sam wynik punktowy, jak nowi. Tak mieliśmy teraz w 2008 roczniku, w którym sześciu zawodników miało taki sam wynik – trzech nowych i trzech dotychczasowych. Kierujemy się jednak zasadą, że w takich przypadkach bierzemy tego, który do tej pory był poza AMO.
Dlaczego?
- To podwyższa poziom. Jeśli bowiem po roku pracy z nami chłopiec osiąga poziom, na którym inny jest już bez AMO, to możliwości rozwoju tego drugiego z pewnością są znacznie większe. Trudno to jednak wytłumaczyć rodzicom, którzy widzą, że ich dzieci zrobiły u nas duży postęp i chcieliby kontynuować zajęcia w AMO. My jednak musimy ciągnąć poziom do góry. Dlatego w najmłodszej grupie 2011 nie mamy teraz pełnego stanu. Nie chcieliśmy kosztem obniżenia poziomu dopychać grupy na siłę. Chłopcy trenują razem z rocznikiem 2010, więc nie ma problemu z zajęciami. Możemy się też pochwalić tym, że w końcu mamy cztery dziewczynki – po jednej z 2009 i 2007 oraz dwie z 2006.
Po dotychczasowych doświadczeniach może pan z czystym sumieniem powiedzieć, że AMO to dobry, przyszłościowy projekt?
- Tak. Na początku sam sceptycznie do tego podchodziłem, ale to wszystko coraz lepiej się kręci. Na każdych zajęciach mamy 3-4 trenerów. W ub. roku dodatkowo był też wolontariusz, więc na 16 osób mieliśmy nawet 5 szkoleniowcó, co w klubach się nie zdarza. Cały czas współpracujemy też z osobami przyjeżdżającymi do nas na kontrole. Takimi supervisorami są trenerzy juniorskich reprezentacji Polski: Marcin Dorna, Rafał Janas czy Bartek Zalewski. Co 2, 3 tygodnie mamy trenera monitorującego z Warszawy. W PZPN zespół zajmujący się AMO cały czas dba też o to, żeby dochodziły nowe ćwiczenia i nowe wizje. Dla uczestników zajęć bardzo ważne jest też to, że udział w AMO jest całkowicie bezpłatne. Dziecko ma u nas zapewnione dwa treningi w tygodniu oraz sprzęt. Koszulki, spodenki, getry, ortalion i torba są przeznaczone do użytkowania w czasie treningów, jednak jeżeli dziecko przechodzi cały rok zajęć i nie zakwalifikuje się na kolejny, to ten sprzęt otrzymuje na własność. Jedyna forma zwrotu wynika z wcześniejszej rezygnacji w trakcie sezonu, bądź karnego usunięcia z powodu słabej frekwencji.
Ile treningów można opuścić, by uniknąć takiej sankcji?
- Jest osiem zajęć w miesiącu i frekwencja na nich powinna być na poziomie 100 proc. Dopuszczamy tylko jedną nieobecność usprawiedliwioną przez rodziców. W innych przypadkach musi być zwolnienie lekarskie. Wszystko po to, by uniknąć sytuacji, w których ktoś przychodzi, dostaje sprzęt i więcej się nie pojawia.
Dostrzega pan jakieś minusy AMO?
- Największym problemem jest to, że nie wszyscy trenerzy chcą z nami współpracować. Niektórzy uważają, że będziemy im wyciągać dzieciaki, co jest nieprawdą. Nie zabieramy dzieci z klubów. AMO to coś dodatkowego. Są też jednak sytuacje odwrotne – przychodzą na zajęcia trenerzy z klubów i szukają u nas kandydatów do swoich zespołów. W to też się nie mieszamy i w niczym nie pośredniczymy. Jeśli ktoś jest zainteresowany jakimś zawodnikiem, to musi sam podjąć rozmowy z jego rodzicami, bo tylko od nich zależy, gdzie poślą dziecko. My w takich sprawach nie uczestniczymy.
Dziękuję za rozmowę.
Opracował: Marcin Durasik
















