W Konstantynowie Łódzkim przedstawiciele ŁZPN, z prezesem Adamem Kaźmierczakiem i wiceprezesem Tomaszem Salskim na czele, wzięli udział w benefisie Ryszarda Polaka i Andrzeja Pyrdoła. Zasłużeni piłkarze i trenerzy podczas uroczystości zorganizowanej z okazji 70-tych urodzin otrzymali liczne upominki i listy gratulacyjne. Autorami tych ostatnich byli m.in.: prezydent Łodzi Hanna Zdanowska i prezes PZPN Zbigniew Boniek.
„Na szacunek trzeba zasłużyć - najpierw grą, a później trenerską robotą. Wy na ten szacunek na pewno już dawno, dawno temu zasłużyliście. Dziś oddaję Wam hołd” – napisał do obu jubilatów szef polskiej piłki. W listach skierowanych do bohaterów uroczystości Boniek wrócił do czasów, w których łódzka piłka nożna była znacznie silniejsza niż dzisiaj. „Miałem ten wielki zaszczyt, że mieszkając w Łodzi i występując w Widzewie mogłem na naszych boiskach trafić na Was. Z Andrzejem grywałem przez jakiś czas w Widzewie. Ryszard był moim twardym, ambitnym rywalem z ŁKS. Cóż to były za derbowe starcia! Wszystkie jednak toczone w atmosferze fair-play. Po meczu spokojnie mogliśmy wypić kawę a nawet piwo, wspólnie wybrać się na mecz hokeistów ŁKS. To były piękne, niezapomniane czasy” – napisał Boniek.
Życzeń, wyrazów sympatii oraz prezentów było znacznie więcej. Jubilatów wzruszył Salski, który przemawiał w imieniu Łódzkiego Klubu Sportowego. Przed wręczeniem pamiątkowych koszulek z nazwiskami obu panów i numerami 70 na każdej z nich prezes ŁKS podkreślił, że Polak i Pyrdoł są symbolem odległych już, ale pięknych czasów, w których młodzi chłopcy marzyli o tym, by grać w swoich klubach, a nie u zagranicznych potentatów.
- Pamiętam doskonale, kiedy pierwszy raz uścisnąłem dłoń pana Andrzeja i pana Ryszarda. To było prawie 30 lat temu, jak byłem nastolatkiem i w ŁKS uczyłem się abecadła piłkarskiego. Pamiętam doskonale miejsce, w którym do tego doszło. To była szatnia trenerów w starej trybunie, do której prowadziło wejście przez zaplecze baru Trampek. Wtedy przez myśl mi nie przyszło, że będę stał przed takim gronem i miał możliwość, zaszczyt i wielką przyjemność złożyć panom życzenia zdrowia i wszelkiej pomyślności. Mówię o tym nieprzypadkowo, ponieważ to m.in. dzięki postawie tych panów każdy z nas, młodych chłopców marzył o karierze w ŁKS, a nie jak teraz w Realu, Bayernie, Borussii. Będzie trudno wrócić do tych czasów, ale bardzo bym sobie tego życzył – powiedział Salski.
Ryszard Polak i Andrzej Pyrdoł spotkali się w latach 60-tych XX wieku w ŁKS. Kilka lat później Pyrdoł trafił do Widzewa, jednak obaj zgodnie twierdzą, że nie było meczu, w którym stanęliby po przeciwnych stronach barykady.
AP: - Kiedyś graliśmy razem. Rysiek jako napastnik to był taki zajączek, ale jak przeszedł na obronę, to został chyba pierwszą kosą w polskiej lidze. Na szczęście nie było okazji zagrać przeciwko sobie.
RP: - Podobno człowiek co siedem lat się zmienia, więc chyba wtedy przyszedł ten siódmy rok i może dlatego ze zmianą pozycji doszło również do zmiany sposobu gry. Przeciwko sobie jednak chyba faktycznie nie graliśmy.
Polak występował w ŁKS do roku 1979. Później grał jeszcze w Zawiszy Bydgoszcz i Starcie Łódź oraz w polonijnych klubach Kanady i USA. Pyrdoł po ŁKS i Widzewie zaliczył jeszcze przygodę z francuskim Thionville. Później u boku Leszka Jezierskiego rozpoczął pracę trenerską, do której namówił również Polaka. W roku 1991 obaj byli asystentami Wojciecha Łazarka, po którym przejęli opiekę nad pierwszą drużyną ŁKS. Awansowali z nią do europejskich pucharów. Mieli również sukcesy w kolejnych latach - Pyrdoł jako asystent Franciszka Smudy w Widzewie, Polak z Markiem Dziubą w ŁKS.
RP: - W sporcie najmilsze wspomnienia wiążą się z wynikami. W moim przypadku tych wspomnień związanych z ŁKS było dużo: mistrzostwo Polski, gra w pucharach z Porto, United. Wyprawa do Stanów, później do Meksyku. To najmilsze wspomnienia. Było też wicemistrzostwo, które później nam zabrali.
AP: - Ja w ŁKS sukcesów miałem nieco mniej, bo to życie szkoleniowe dzieliłem między ŁKS i Widzew. Dawniej były inne czasy i ludzie bardziej przyjacielsko patrzyli na oba kluby. Nie raziło ich to, że najpierw pracowało się w jednym, a następnie w drugim. Musiałem z czegoś żyć i dlatego trafiłem do Widzewa. Nigdy nie starałem się być wielkim, samodzielnym trenerem szukającym szczęścia w Polsce. Dlaczego? Miałem na uwadze m.in. przygodę mojego dobrego kolegi, który ruszył w Polskę. Szybko skończyły się jednak dobre układy z działaczami, a jak musiał szukać sobie przyjaciela, to znalazł jednego, jedynego – kupił sobie psa. Po tym ostrzeżeniu zawsze wiedziałem, że czasami idąc do jakiegoś klubu nie poznasz jeszcze działaczy, a oni już cię zwolnią.
W szkoleniowej karierze Polaka również pojawił się widzewski epizod, jednak znacznie dłużej był trenerem koordynatorem w ŁZPN. Pyrdoł w tym czasie ponownie pracował w ŁKS. Jeszcze w poprzednim sezonie pomagał synowi Marcinowi w prowadzeniu zespołu juniorów. Teraz trzyma za niego kciuki w trzecioligowych pojedynakch i kibicuje wnukowi Piotrowi, występującemu z ŁKS w Centralnej Lidze Juniorów. Chętnie wraca jednak również do przeszłości i lat spędzonych na boisku i ławce trenerskiej z Polakiem. Zdaniem tego ostatniego nie ma przypadku w tym, że ich przyjaźń z boiska przetrwała już pół wieku.
RP: - Piłka nożna wiąże ludzi. To jest oczywiste. Jesteśmy z Łodzi, mieszkamy blisko, więc można było się spodziewać, że w przyszłości los i przede wszystkim klub nas zwiąże. Graliśmy razem, później ja pracowałem w szkole i Andrzej mnie ściągnął do trenerki. Tak to się zaczęło i ciągnęło wiele lat.
AP: - To były miłe czasy, ponieważ w drużynach ŁKS przede wszystkim grali wychowankowie. To było istotne. Była doskonała praca z młodzieżą i trend do piłki. Dzisiaj wiemy jak to wygląda – bardzo dużo jest piłkarzy sprowadzanych, a młodzież niezbyt się garnie do gry. Doszło do tego, że trzeba jeździć po szkołach i szukać w nich chłopców do takiego klubu jak ŁKS. Myślę jednak, że niedługo to się zmieni. Będzie nowa baza i nowi piłkarze, tacy jak obecni tu Jacek Ziober, Mirek Bulzacki i inni - wychowani w ŁKS i grający później w reprezentacji Polski.
Największymi gwiazdami wieczoru byli jednak Polak i Pyrdoł, którzy jednak wspólny benefis mieli obchodzić kilka miesięcy wcześniej. - Andrzej kończył 70 lat rok temu, a Rysiu teraz. Trudno jednak organizować takie imprezy co tydzień, czy co kwartał. Obaj są przyjaciółmi, więc chcieliśmy zrobić dla nich wspólny jubileusz w okresie wakacyjnym, jednak choroba Rysia pokrzyżowała te plany. Na szczęście teraz już mógł być z nami - wyjaśnił Jacek Bogusiak z Fundacji Ełkaesiak, która zorganizowała benefis w hotelu Leszczyński.
Kilkumiesięczne opóźnienie nie miało jednak wpływu na głównych bohaterów, którzy nie kryli wzruszenia.
RP: - Nie spodziewałem się takiej uroczystości. Nie miałem zresztą czasu na myślenie o podobnych imprezach, gdyż ponad cztery miesiące byłem w szpitalu. Wyszedłem dwa tygodnie temu i jest mi niezmiernie miło, że mogłem się spotkać z kolegami, ludźmi zaprzyjaźnionymi z piłką nożną, którzy pamiętają stare czasy. Jestem bardzo szczęśliwy, że zdrowie się poprawiło i mogę tutaj być.
AP: - Wiem, że młodsi koledzy mieli tu już swoje uroczystości. Teraz przyszedł czas na nas. Bardzo się cieszymy, że zostaliśmy zauważeni i poproszeni o przybycie. Na pewno jest miło.
Opracował: Marcin Durasik















