W szóstej kolejce 2. ligi piłkarze PGE GKS Bełchatów po raz trzeci w tym sezonie zagrali na własnym stadionie i po raz trzeci w roli gospodarzy zainkasowali komplet punktów. Tym razem odprawili z kwitkiem Rozwój Katowice, z którym wygrali 2:0. Jednym punktem musieli się natomiast zadowolić gracze ŁKS. Łodzianie po raz drugi wystąpili na wyjeździe i po raz drugi wrócili do domu z remisem 1:1. Tym razem wyrównującą bramkę zdobyli trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu gry. Takie wyniki sprawiły, że już trzeci raz w tym sezonie ekipy z Łodzi i Bełchatowa zamieniły się na miejscach 4-5. Teraz wyżej sklasyfikowany jest PGE GKS. Obie ekipy mają po 12 punktów.
Taki dorobek zespół z ul. Sportowej zawdzięcza bezkompromisowej postawie. Podopieczni Mariusza Pawlaka w sześciu meczach nie zanotowali żadnego remisu. Oprócz trzech wygranych na własnym stadionie mają też jedno wyjazdowe zwycięstwo (4:1 ze Stalą Stalowa Wola). Z dwóch wypraw wracali jednak bez punktów. Tak było w poprzedniej kolejce, gdy po słabym występie przegrali 0:2 z GKS 1962 Jastrzębie, Nic dziwnego, że przed własną publicznością chcieli się zrehabilitować. I zrobili to skutecznie. W starciu z Rozwojem już w 13. minucie gola dla bełchatowian zdobył Michał Bierzało. Czternaście minut później po raz szósty w tym sezonie do bramki rywali trafił Piotr Giel, ustalając wynik meczu na 2:0 dla PGE GKS.
- Po porażce w Jastrzębiu najważniejsze było dla nas zdobycie trzech punktów w kolejnym meczu. Nieważne, w jakich okolicznościach. Z Rozwojem zagraliśmy zdecydowanie lepiej w pierwszej połowie. Stworzyliśmy w niej więcej sytuacji podbramkowych. Dobrze, że dwie z nich wykorzystaliśmy. Po przerwie to goście mieli trzy, cztery okazje do zdobycia gola. W dwóch ostatnich meczach było widać, że mamy problem z celnością podań, co ułatwia grę przeciwnikom. Przed wyjazdem do Pruszkowa mamy więc nad czym pracować - podsumował Pawlak.
Problem - i to chyba jeszcze większy - mają też piłkarze ŁKS. Już w trzeciej lidze widać było, że zespół z al. Unii nie radzi sobie z długimi piłkami zagrywanymi pomiędzy obrońców i bramkarza. Po awansie do wyższej ligi tego mankamentu nie udało się wyeliminować. W minioną środę po takich zagraniach seryjnie w dobrych sytuacjach znajdowali się zawodnicy Błękitnych. Na szczęście dla łodzian, z czterech wykorzystali tylko jedną. Teraz w podobny sposób podopieczni Wojciecha Robaszka dali się zaskoczyć w Stalowej Woli. Przez większą część meczu goście byli zespołem dominującym na boisku, jednak w piłce nożnej wrażenia artystyczne mają niewielkie znaczenie. W 73. minucie Adrian Dziubiński prostopadłym podaniem uruchomił Sebastiana Łętochę, a ten poradził sobie z obroną i bramkarzem ŁKS. Goście uratowali remis po główce Łukasza Zagdańskiego w 87. minucie. To drugi mecz z rzędu, w którym decydującego gola łodzianie zdobywają po rzucie rożnym i strzale zawodnika, rozpoczynającego mecz na ławce rezerwowych. Wygraną 2:1 z Błękitnymi zagwarantował beniaminkowi Patryk Bryła, a teraz punkt uratował Zagdański, wprowadzony do gry w miejsce Jewhena Radionowa. ten ostatni na czterech zakończył więc liczbę kolejnych spotkań, w których wpisywał się na listę strzelców.
- Nie do końca jestem zadowolony z tego wyniku, więc po ostatnim gwizdku sędziego nie wpadłem w szał radości. W pierwszej połowie byliśmy drużyną dominującą, częściej posiadającą piłkę. Kreowaliśmy grę i chcieliśmy stąd wywieźć trzy punkty. Graliśmy dobrze taktycznie, jednak w pewnym momencie ten mecz zrobił się dla nas trudny i mogliśmy go skończyć bez żadnej zdobyczy. Gratuluję Łukaszowi Zagdańskiemu bramki, która dała nam remis. Byliśmy drużyną lepszą, jednak szanujemy ten punkt - powiedział po meczu Robaszek.
W następnej kolejce 2 września ŁKS podejmie GKS 1962 (godz. 16). Zespół z Jastrzębia ma na koncie 16 pkt. i o cztery oczka wyprzedza drużyny z naszego regionu. Tego samego dnia PGE GKS będzie walczył w Pruszkowie z szesnastym w tabeli Zniczem (17).
Foto: gksbelchatow.com













