Ilekroć przejeżdżam ulicą Ogrodową w Łodzi, z sentymentem spoglądam na zaniedbany, pusty plac pod numerem 28a. Było tam od 1928 roku boisko zakładowego klubu IKP, działającego przy fabryce Poznańskiego, a za moich szkolnych czasów - Klubu Sportowego Bawełna, spadkobiercy dawnego IKP tak jak ZPB im. Marchlewskiego (później “Poltex”) były w pewnym sensie kontynuatorem przemysłowego imperium Izraela Poznańskiego. “Bawełna” działała do roku 1962 - gdy postanowiono, że “Marchlewski” będzie patronem Łódzkiego Klubu Sportowego, ŁKS piłkarzy i bokserów Bawełny wchłonął, bo w nowej sytuacji osobny przyzakładowy klub nie miał już racji bytu.
Pamiętam, że najlepszym piłkarzem Bawełny był Marian Kiełbik, później znany w łódzkim środowisku piłkarskim trener, m. in. Chojeńskiego Klubu Sportowego. Na “Bawełnie” grały rezerwy ŁKS (nawet w III lidze) i drużyny juniorskie tego klubu. Nawiasem mówiąc przenosiny jednej z grup młodzieżowych z al. Unii na Ogrodową przerwały na chwilę karierę sportową Tadeusza Gapińskiego, który mieszkał na Retkini i na treningi na Ogrodową nie chciało mu się “ósemką” jeździć.
Mam z tym boiskiem swoje piłkarskie wspomnienia, bo gdzieś na początku lat sześćdziesiątych miałem tam grać w zespole z mojej szkoły w turnieju “drużyn dzikich”, czyli niestowarzyszonych, organizowanym przez “Express Ilustrowany“. Mieliśmy jednakowe koszulki z numerami (moja miała “2” na plecach), czekaliśmy niecierpliwie na mecz razem z zespołem, z którym mieliśmy się zmierzyć, ale nie pojawił się sędzia, bo gdzieś na linii redakcja - okręgowy związek pomyliły się komuś daty. Drugiej okazji, żeby tam zagrać nie miałem - turniej przeniesiono na “Łodziankę” do parku 3 Maja.
Wielokrotnie grał na tym boisku Ryszard Polak, ale jemu obiekt ten kojarzy się z… karierą filmową. “Grałem z Anną Seniuk” - może śmiało opowiadać, bo wystąpił w filmie “Niedziela Barabasza” w reżyserii Janusza Kondratiuka, opowiadającym o bramkarzu-amatorze, który był rezerwowym i marzył o miejscu w pierwszej jedenastce (Anna Seniuk grała jego żonę). Sceny na boisku kręcono właśnie na Ogrodowej, a statystami byli juniorzy ŁKS oraz właśnie Polak, który akurat był kontuzjowany i nie pojechał z drużyną na ligowy mecz.
Takie tam anegdoty, okruchy wspomnień, ale sprawa jest poważniejsza. Klub występujący zrazu pod tajemniczym kryptonimem IKP (długo nie wiedziałem, że to inicjały Izraela Kalmanowicza Poznańskiego, założyciela przemysłowego imperium), a potem jako Bawełna, był jednym z wielu klubów fabrycznych, z których najbardziej znane były Wi-Ma, czyli Widzewska Manufaktura (powojenne zakłady im. 1 Maja) oraz KP Zjednoczone (pełna nazwa to Klub Pracowników Zjednoczonych Zakładów Włókienniczych Scheiblera i Grohmanna, czyli późniejszych “Obrońców Pokoju” i “Unionteksu”). Te kluby miały znacznie bardziej okazałe stadiony: z obiektu Wi-My (także z największej do 1957 roku hali sportowej w Łodzi) korzystał do niedawna Widzew, a na Zjednoczonych gospodaruje teraz z powodzeniem SMS. To jedyna część największych w Łodzi zakładów włókienniczych, która nie zamieniła się w ruinę.
Były też i mniejsze kluby, ale równie ważne dla swojego środowiska, na przykład Geyer na Wólczańskiej (w czasach bliższych współczesności była tam “Tęcza”, teraz to pusty zaniedbany plac), albo “Arko” na Wołowej, klub fabryczny “Starych Francuzów” z Kątnej (starzy łodzianie wiedzą, o co chodzi), po 1956 roku sprytnie zmieniony na podobnie brzmiący “Orkan”. O niektórych przyfabrycznych boiskach nie pamiętają nawet fachowcy-historycy sportu: autorzy wydanego właśnie cennego i kompetentnego opracowania “Obiekty sportowe Łodzi” ze zdziwieniem przyjęli informację niżej podpisanego, że na roku Inżynierskiej i Rembielińskiego, po sąsiedzku z “Orkanem”, istniało boisko C-klasowej drużyny fabryki Gampego, w okresie powojennym noszącej imię Stanisława Kunickiego, XIX-wiecznego działacza robotniczego. Wiem na pewno, bo sam tam grałem, chociaż znów… bez sędziego. Akurat ten teren, przez kilkanaście lat opustoszały, teraz znów odżywa, bo powstaje tam “Sukcesja”, jeszcze jedna galeria handlowa, których w Łodzi jest już więcej niż boisk i stadionów.
Teraz powinien nastąpić wywód, jak to dawni fabrykanci dbali o sport, nie tylko ściągając do fabrycznych klubów wybitnych sportowców na “lewe etaty”, których przecież wcale nie wymyślono w PRL. Nie, to nie o to chodzi w tych prywatnych wspomnieniach, bo chociaż z przedwojennymi klubami z oczywistych powodów nie miałem styczności, to jednak w czasach, gdy uczyłem się sportu, pamięć o nich wśród kibiców była żywa, a i młodzi chodzili grać w piłkę na “Arko”, na basen na “Zjednoczonych”, zaś występ zespołu “Mazowsze”, pierwsze koncerty jazzowe, a także wiece polityczne w październiku 1956 roku odbywały się hali Wi-My. Największe współczesne firmy w naszym regionie mają po prostu inną “strategię marketingową”: “Atlas” tylko przez chwilę wspomagał piłkarzy ŁKS, “Indesit” krótko sponsorował Widzew, chociaż to do tego koncernu należy marka “Ariston”, widniejąca przez wiele lat na koszulkach Juventusu. Nic nie słychać o finansowym wsparciu “Della”, “Gilette” czy “Boscha” dla sportu, o mniejszych firmach nie wspominając. Pewnie dlatego, że nie ma już zakładów przemysłowych, zatrudniających kilka tysięcy osób, a i grunt, na którym miałoby powstać przyzakładowe boisko, jest znacznie droższy i prywatny właściciel będzie miał większy zysk z kolejnego biurowca czy apartamentowca. Tylko “państwowy” Bełchatów jest w innej sytuacji.
Mam nadzieję, że te obrazki pokażą młodszym, jak wyglądała dawna (nie tylko sportowa) Łódź. Tak samo było w Zgierzu, Pabianicach, Piotrkowie, Tomaszowie, Sieradzu, Zduńskiej Woli, Moszczenicy czy Radomsku, gdzie też sportowcy zawsze mogli liczyć na pomoc swojego zakładu, a ich właściciele i dyrektorzy poczuwali się do więzi ze swoim środowiskiem. Współczesny “ład korporacyjny” czegoś takiego nie przewiduje.
Wojciech Filipiak













