Rozmowa z Markiem Chojnackim, trenerem piłkarzy ŁKS
Nasza Piłka: Długo przekonywano Pana do objęcia stanowiska trenera ŁKS?
Marek Chojnacki - W sumie nie było wielkich rozmów i negocjacji. Miałem konkretne spotkanie z moim przyjacielem – Łukaszem Bielawskim, który zaproponował mnie i Darkowi Bratkowskiemu poprowadzenie drużyny ŁKS. Dziennikarze wyliczają mi, że kolejny, piąty raz wsiadam za stery klubu z al. Unii 2. Cóż mogę powiedzieć? Mam sentyment do tego miejsca. Widziałem, obserwowałem z bliska jak klub miał problemy organizacyjne, musiał zacząć grę od czwartej ligi. Udało się od razu awansować, później pojawiła się zadyszka. Od niedawna w zespole jesteśmy z Darkiem po to, aby pomóc tej drużynie osiągnąć jak najlepsze wyniki.
- W tym roku brak awansu został już wkalkulowany przez zarząd. Jednak w przyszłym sezonie cel jest jeden. Wiecie, jak go zrealizować?
- Przed nami długa i ciężka praca, to wiemy na pewno. Przepracowaliśmy okres przygotowawczy, a teraz musimy jak najlepiej grać. To czas, kiedy dojdzie do weryfikacji umiejętności tych zawodników, którzy zostali w klubie lub w przerwie rozgrywkowej
do niego dołączyli. W tym sezonie dobrze by było wygrać wszystkie mecze, ale już pierwsze kolejki pokazały, że nie będzie takiej drużyny, której uda się ta sztuka.
- Radomiak też gubi punkty. Można dzięki temu patrzeć jeszcze na szczyt tabeli?
- Oczywiście, że można, ale póki co jestem realistą i wiem, że od Radomiaka dzieli nas nadal duża odległość a przed nami jest jeszcze kilka innych zespołów, które przecież się nie położą i nie podadzą punktów na przysłowiowej tacy. W tej kwestii możemy sobie dzisiaj tylko gdybać. Gdybyśmy mieli 7-8 punktów straty i za chwilę mecz z Radomiakiem, to nadzieja byłaby większa. Twardo stąpamy jednak po ziemi i umiemy liczyć. Dzieli nas kilkanaście punktów. To jest piłka, więc wszystko się może zdarzyć, ale nie sądzę, że Radomiak będzie w nieskończoność gubił punkty, chociaż dobrze by było.
Jak oceni Pan poziom grupy łódzko-mazowieckiej trzeciej ligi?
- Moim zdaniem wszystkie grupy są do siebie podobne, ale ogólnie poziom się podnosi. Wystarczy spojrzeć na drugoligowca ze Stargardu Szczecińskiego. Błękitni w pięknym stylu zawojowali rozgrywki Pucharu Polski. Przy odrobinie szczęścia to ich zespół mógłby się cieszyć z gry w finale na Stadionie Narodowym, a nie aspirujący do europejskich pucharów Lech Poznań. Wracając do naszego, trzecioligowego podwórka, to myślę, że niczym szczególnym się nie wyróżniamy. Może jedynie ten lider z Radomia po jesieni odskoczył jak żaden zespół w innej grupie. Kilka zespołów, w tym my, powalczy jednak jeszcze o to, żeby liga do samego końca była ciekawa.
- Jak wygląda codzienna praca duetu Bratkowski-Chojnacki, który musi dograć ten sezon i szykować silny zespół na kolejny. Da się to pogodzić?
- Nie ma innego wyjścia i pewne kroki już poczyniliśmy. Dołączyło do nas kilku nowych chłopaków, kilku zawodników opuściło nasze szeregi. Wiosenne mecze pokażą, czy ten zespół trzeba przebudować na nowo, czy jedynie gdzieniegdzie wzmocnić i szukać jakiejś alternatywy. Nie ukrywam, że jestem daleki od rewolucji, bo wierzę, że ta drużyna ma potencjał, robi postępy i będzie już tylko lepiej. Naturalne, że będziemy się rozglądać za wartościowymi zawodnikami, ale czekamy także na nasz narybek z Centralnej Ligi Juniorów. Wśród tych młodych piłkarzy też mogą wystrzelić wielkie talenty, które na pewno przydadzą się nam w przyszłym sezonie i w następnych. Co do pracy z trenerem Bratkowskim wszystko układa się dobrze. Znamy swój zakres obowiązków i go realizujemy.
- Jesteście zadowoleni z wyników pierwszych wiosennych kolejek?
- Uczucia i emocje się mieszają, jak to w futbolu. Rozczarowania są po każdej porażce, bo schodzić z boiska pokonanym nikt nie lubi i zawsze szuka się przyczyn niepowodzenia. Dla nas takim momentem była porażka z zespołem Legii, z którą graliśmy przynajmniej jak równy z równym. W końcówce zagraliśmy o wszystko i nie dostaliśmy nic. Trzy bramki wpakowane przez Legię nieco zamazują obraz skutecznej gry w defensywie, ale jestem z niej umiarkowanie zadowolony. Cieszy mnie, że przed własną publicznością nie tracimy goli. W kwietniu intensywność rozgrywania meczów się zwiększy, mam nadzieję, że poradzimy sobie i będziemy wygrywać, choćby po 1:0.
- Oprócz budowy nowej drużyny przy al. Unii Lubelskiej powstaje też nowy obiekt? Jakie wiążecie z nim nadzieje?
- Patrząc na to jak szybko postępują prace i jak to wygląda można jedynie powiedzieć, że serce rośnie. Szkoda tylko, że nie udało się tego wcześniej zrobić. Cieszmy się jednak, że ten stadion - na razie w postaci jednej trybuny - powstaje. Już teraz można śmiało powiedzieć, że ta trybuna będzie ładniejsza niż cały stadion ŁKS, który remontu domagał się od dwóch dekad. Wiemy, że dzisiaj w całej Polsce na sport brakuje pieniędzy, które ciężko podzielić na wiele podmiotów. Ta budowa to jednak dobry początek do tego, żeby ŁKS wracał do piłkarskiej elity. Ja w to mocno wierzę, chociaż potrzeba czasu, mądrych, przemyślanych decyzji i jak najmniej kontuzji w zespole.
- Nie zmieniło się jedno. Przy klubie zawsze trwa spora grupa wiernych kibiców. To wam pomaga ?
- Wiadomo, że ŁKS to klub z dużego miasta, z długimi tradycjami, również kibicowskimi. Cieszy fakt, że sympatycy jeżdżą za drużyną do mniejszych i większych miejscowości, a także licznie odwiedzają stadion w Łodzi. Jednak trzeba sobie spojrzeć w oczy i powiedzieć szczerze, że dobra infrastruktura, dobre wyniki i awans do drugiej, pierwszej ligi znacznie zwiększą frekwencją na meczach ŁKS. Lubimy przecież identyfikować się z sukcesem, lubimy zwycięstwa naszych ukochanych drużyn. To przyciąga kibiców nie tylko na piłkarskie areny.
- Czego można życzyć zespołowi i sztabu szkoleniowemu na tę drugą połowę sezonu?
- Przede wszystkim jak najmniej kontuzji i urazów, bo one mogą najbardziej nam pokrzyżować szyki. Powtarzam to jak mantrę, ale chciałbym mieć wszystkich zdrowych i zapalonych do gry, tak żebyśmy mogli bez wahania pod koniec maja i w czerwcu myśleć o tym, co zrobić w kolejnym sezonie. Walkę o awans trudno sobie dzisiaj wyobrazić, ale nie wiemy, co wydarzy się jutro. To tylko i aż piłka.
Notował: Kamil Janiszewski













