W sobotę 29 października piłkarki UKS SMS Łódź zagrają w Szczecinie z Olimpią. Tym spotkaniem podopieczne Marka Chojnackiego zakończą rundę jesienną w ekstralidze kobiet. Dla zespołu z ul. Milionowej to pierwsza runda na najwyższym szczeblu ligowych rozgrywek. Łódzkiego beniaminka nie zjadła jednak trema. W 10 meczach UKS SMS wywalczył 19 pkt. i z takim dorobkiem zajmował czwarte miejsce w tabeli. Patrząc na te statystyki trudno uwierzyć, że historia kobiecej piłki nożnej w UKS SMS rozpoczęła się zaledwie trzy i pół roku temu. - To był strzał w dziesiątkę - mówi dzisiaj Janusz Matusiak, prezes UKS SMS i przewodniczący komisji ds. piłkarstwa kobiecego ŁZPN.
Dlaczego zdecydowaliście się utworzyć w klubie sekcję piłki nożnej kobiet?
Janusz Matusiak: - Impulsem było zaangażowanie, z jakim UEFA i FIFA zaczęły motywować krajowe federacje do pozytywnych działań w tej odmianie futbolu. Uznaliśmy, że możemy tu dołożyć swoją cegiełkę i jednocześnie zrobić coś dobrego dla Łodzi i regionu. Postanowiliśmy więc utworzyć sekcję piłki nożnej kobiet i okazało się, że poszliśmy w dobrym kierunku. Jako prezesa bardzo zaskoczyły mnie jednak sukcesy, które udało nam się osiągnąć w minionych dwunastu miesiącach.
Od czego zaczynaliście przygodę z kobiecą piłką?
- Mieliśmy taką zbieraninę kilkunastu dziewczyn w różnym wieku i o różnych warunkach fizycznych. Wystartowaliśmy w II lidze i te nasze mecze były nieraz śmieszne. Od czegoś musieliśmy jednak zacząć. Priorytetem było dla nas znalezienie dobrego trenera i to nam się udało. Postawiliśmy na Adriana Sokołowskiego, który pomału zaczął układać zespół i raczkującą sekcję. Zapraszał na konsultacje dziewczyny z całego województwa i pokazywał im, że warto u nas grać. Efekty przyszły bardzo szybko. Weszliśmy do I ligi i po roku gry w tej klasie mieliśmy szansę na kolejny awans. Przegraliśmy jednak walkę ze Sztormem Gdańsk. Na ekstraligę musieliśmy więc poczekać dwanaście miesięcy dłużej. I chyba dobrze się stało, bo jakbyśmy wtedy weszli, to być może teraz wyglądalibyśmy jak Sztorm, który zajmuje miejsce w dolnych rejonach tabeli.
Na półmetku poprzednich rozgrywek byliście liderem swojej grupy I ligi, jednak mimo to zdecydowaliście się na zmianę szkoleniowca. Dlaczego?
- Sekcja nam się rozrosła. Obecnie trenuje u nas ponad 160 dziewczyn w różnych kategoriach wiekowych. Mamy grupę naborową, orliczki, młodziczki, juniorki młodsze, juniorki, I ligę i ekstraligę. Są też trzy drużyny, które grają w lidze z chłopcami. Jak to wszystko zaczęło się rozwijać, to trzeba było znaleźć nowych trenerów. Tych dobrych jest mało, a Adrian widział siebie przede wszystkim w pracy z juniorkami młodszymi. Musieliśmy więc poszukać wartościowego szkoleniowca dla seniorek.
Skąd pomysł na Marka Chojnackiego, który wcześniej nie pracował z dziewczynami?
- Można powiedzieć, że Marek w tym czasie zamknął już praktycznie swój warsztat trenerski. Biorąc jednak pod uwagę jego doświadczenie, możliwości i osiągnięcia zdecydowałem się z nim skontaktować. Zadzwoniłem i złożyłem mu ofertę, nad którą nie zastanawiał się ani chwili. Powiedział, że praktycznie wszystkiego już próbował, więc może też pracować z dziewczynami. To był jeden z najlepszych ruchów, jakie zrobiliśmy. Te dziewczyny trzeba było uczyć taktyki, a Marek otworzył im głowy. Z początku grymasiły i mówiły, że na boisku chcą przede wszystkim walczyć. Teraz już jednak widzą, że taktyką można wiele nadrobić, że nie muszą się tyle nabiegać. Marek stara się im pokazywać, że w tym jest ogromny potencjał.
Właściwe decyzje dotyczące trenerów to jedyna tajemnica waszych sukcesów, czy było też coś jeszcze?
- Trzeba podkreślić, że większość dziewczyn chciała osiągnąć ten sukces. Bardzo ciężko na to pracowały. Nie płakały, że nieraz muszą trenować dwa razy dziennie. Dlatego to poszło to tak daleko i mogliśmy świętować awans do ekstraligi, klubowe mistrzostwo Polski juniorek młodszych i czwarte miejsce młodziczek na szczeblu ogólnokrajowym. Należy dodać, że te dziewczyny zdobywają też medale w kadrach wojewódzkich. Nazwiska naszych zawodniczek zaczęły się też przewijać w powołaniach do reprezentacjach Polski różnych kategoriach wiekowych To duża sprawa.
Błyskawicznie pokonaliście drogę do ekstraligi. Dziewczyny, które trzy i pół roku temu przyszły do klubu były w stanie wytrzymać to tempo?
- Z tej początkowej grupy zostało u nas ok. 50 proc. zawodniczek. Odeszły te, które nie dawały rady i nie były w stanie podołać reżimowi treningowemu. Były to jednak ich decyzje. My podziękowaliśmy chyba tylko jednej, która ewidentnie się nie nadawała. Nawet po awansie do ekstraligi nie dokonaliśmy rewolucji kadrowej. Zrobiliśmy praktycznie tylko jedno wzmocnienie. Gramy naszymi dziewczynami, walczymy i nie dajemy się.
Za piłkarstwo kobiece odpowiada pan jednak nie tylko w klubie, ale też w ŁZPN. Co w minionych latach udało się zmienić na szczeblu wojewódzkim?
- Jedna kadencja już za mną, więc mogę pokusić się o pewne podsumowanie dotychczasowej pracy. Kiedy zaczynaliśmy, to kobiecej piłce w województwie brakowało dynamiki. Zaprosiliśmy do współpracy kluby m.in. z Tomaszowa Mazowieckiego, Sieradza, Ostrówka i Łowicza, w których pracowano wcześniej z dziewczynami. Poprosiliśmy ich przedstawicieli o opinie dotyczące przyczyn panującego marazm. To była podstawa, na której rozpoczęliśmy budowę silnej piłki kobiecej.
Jakie były największe problemy do rozwiązania?
- Kluby zwróciły nam uwagę na fakt, że nie ma u nas ośrodków z silnymi drużynami, które byłyby dla dziewczyn magnesem. Nie mieliśmy czym przekonać zawodniczek, że w naszym województwie można się wybić, że warto ciężko trenować. To był znaczący sygnał o konieczności budowania piłki seniorskiej. Zaczęliśmy więc prężyć muskuły, by podnieść poziom sportowy w naszym województwie. Krok po kroku to się udawało. Postawiliśmy na turnieje, których organizowaliśmy coraz więcej. Dzięki nim prezesi niektórych klubów zobaczyli, że warto zainteresować się piłką kobiecą. Ważnym motorem postępu była też uchwała komisji piłkarstwa kobiecego, dopuszczająca dziewczynki do rozgrywek z chłopcami. W takiej rywalizacji dziewczyny muszą dać z siebie znacznie więcej, jednak po jakimś czasie widać, że te grające z chłopcami robią ogromne postępy.
ŁZPN dokonał zmian na stanowiskach trenerów wszystkich reprezentacji chłopców. U dziewczyn też była taka potrzeba?
- Nie można zmieniać trenerów zdobywających medale mistrzostw Polski. Adrian Sokołowski i Darek Kwiatkowski w juniorkach młodszych oraz Rafał Poznański i Sebastian Papis w młodziczkach to ludzie, którzy oddają swojej pracy całe serce. To przekłada się na wyniki drużyn reprezentacyjnych, które również są jednym z ważniejszych motorów rozwoju piłki kobiecej w naszym regionie. To przecież kadra województwa pokazała, że możemy wygrywać z najlepszymi w Polsce. Pamiętam, jak były prezes ŁZPN Edward Potok chciał przenieść nasze dziewczyny do makroregionu Podlasie-Mazowsze-Warmia i Mazury, bo tam są słabsze zespoły. Nie zgodziłem się na to. Tłumaczyłem, że jeżeli mamy się liczyć w Polsce, to musimy grać z najlepszymi. Taka rywalizacja przyniosła efekty i po trzech latach ciężkiej pracy działaczy i trenerów pokazaliśmy, że to nasza piłka nożna kobiet jest najlepsza w Polsce. Jeśli jednak nadal chcemy się liczyć, to musimy patrzeć na coraz młodsze roczniki. Dlatego podjęliśmy już decyzję, że selekcjonujemy rocznik 2005, który w przyszłym sezonie będzie brany pod uwagę w rozgrywkach kadry wojewódzkiej młodziczek.
Rozwój piłki kobiecej nie idzie jednak w parze z zainteresowaniem kibiców. Macie pomysł, jak przyciągnąć fanów na mecze dziewczyn?
- To bardzo trudny temat. Chcemy wyjść do szkół, pokazać, że warto zainteresować się piłką kobiecą. W UKS SMS przed każdym meczem ligowym drukujemy po 500 ulotek, z którymi nasze dziewczyny w piłkarskich strojach chodzą po galeriach handlowych i rynkach, zachęcając ludzi do przyjścia na stadion. To daje już efekty. Na którymś meczu pojawiło się ok. 70 kibiców, którzy przyszli prosto z ulicy. Niektórzy z nich wcześniej nawet nie wiedzieli, że jest u nas piłka nożna kobiet z najwyższą klasą rozgrywkową.
Sezon 2016/17 jest już praktycznie na półmetku. Jakie wyniki sprawią, że uzna go pan za udany?
- W klubie założenia są takie, żebyśmy po sezonie zasadniczym byli w szóstce. Na dzisiaj już fajnie to wygląda, gdyż nad siódmym zespołem mamy 9 pkt. przewagi. Na razie zbieramy doświadczenie, więc nie myślimy o medalach. Moim marzeniem jest jednak to, żebyśmy za trzy lata mogli powalczyć z Koninem. W tej chwili nikt nie jest w stanie tego zrobić. Jeśli chodzi o drużyny reprezentacyjne ŁZPN, to chcemy walczyć o medale MP. Po jesieni juniorki młodsze są na pierwszym miejscu w grupie, a młodziczki na trzecim. Te ostatnie mają jednak tylko dwa punkty straty do drugiej pozycji, premiującego do gry na szczeblu centralnym. Wiosną reprezentacje województw Dolnośląskiego i Śląskiego przyjeżdżają do nas na rewanże, więc stratę będzie można odrobić. Tym bardziej, że w wyjazdowych meczach z tymi drużynami nie byliśmy gorszym zespołem.
Dziękuję za rozmowę.
Opracował: Marcin Durasik













