Siódma kolejka 2. ligi nie była szczęśliwa dla zespołów czołówki. Zwycięstwa nie udało się odnieść żadnej z drużyn zajmujących miejsca 1-5. W tym gronie były dwie nasze ekipy, które łącznie zdobyły tylko jeden punkt. Po remisie 1:1 z GKS 1962 dopisali go do swego konta gracze ŁKS. Tym samym łodzianie i jastrzębianie pozostali w kurczącym się gronie zespołów bez porażki. W tej grupie pozostał też otwierający tabelę Radomiak Radom. Trzeci mecz w bieżących rozgrywkach przegrali natomiast zawodnicy PGE GKS, którzy w Pruszkowie ulegli 1:2 Zniczowi. Po sobotnich spotkaniach już po raz czwarty w tym sezonie zespoły z Łodzi i Bełchatowa zamieniły się na miejscach 4-5. Po siedmiu kolejkach ponownie wyżej jest sklasyfikowany ŁKS.
Tradycyjnie już grając przed własną publicznością zespół prowadzony przez Wojciecha Robaszka po pierwszej połowie schodził do szatni przy wyniku 0:0. Pięć minut po zmianie stron gospodarze objęli prowadzenie. To mogło zwiastować szczęśliwy finał, gdyż w trzech wcześniejszych meczach w Łodzi zespół z al. Unii Lubelskiej również jako pierwszy trafiał do siatki, a po końcowym gwizdku sędziego dopisywał sobie trzy punkty. Tym razem scenariusz był jednak inny. Osiem minut przed upływem regulaminowego czasu gry łodzianie we własnym polu karnym pozostawili bez opieki Bartosza Semeniuka, który po rzucie rożnym strzałem głową pokonał Michała Kołbę, zapewniając gościom remis. Wcześniej po rogu i dośrodkowaniu na bliższy słupek golkipera gości zaskoczył Piotr Pyrdoł, który na boisko wszedł w 46. minucie. Tym samym stał się trzecim z rzędu zmiennikiem, strzelającym bramki dla ŁKS. W poprzednim meczu na własnym boisku trafienie Patryka Bryły zapewniło łodzianom zwycięstwo 2:1 z Błękitnymi Stargard, a przed tygodniem główka Łukasza Zagdańskiego dała remis 1:1 ze Stalą w Stalowej Woli. Główka Pyrdoła również okazała się trafieniem za jeden punkt. Ciekawostką może być fakt, że te trzy gol padły po rzutach rożnych.
W sobotę w doliczonym czasie gry doszło do sytuacji, do której na konferencji prasowej odnieśli się trenerzy obu drużyn. Chodziło o interwencję obrońcy GKS, który w polu karnym spowodował upadek szykującego się do strzału Krystiana Pieczary. - Byłem zbyt daleko, żeby dobrze widzieć to, co sie tam stało. Zawodnik będący w polu powiedział jednak, że rywal nie miał kontaktu z piłką, natomiast miał kontakt z Krystianem - powiedział Robaszek. Trener gości Jarosław Skrobacz posiłkował się natomiast relacją swojego piłkarza. - Mój zawodnik twierdzi, że była to czysta sytuacja - powiedział szkoleniowiec GKS. Dzięki jednej z ekip telewizyjnych po konferencji rozwiano wątpliwości w tej sprawie. Zapis wideo potwierdził, że racja była po stronie gospodarzy, co jednak nie miało już wpływu na wynik. Spotęgowało jednak niezadowolenie Robaszka z końcowego rezultatu.
- Nie jestem zadowolony z wyniku. W pierwszej połowie mieliśmy swoje sytuacje. Kontrolowaliśmy mecz, zmuszając przeciwnika do tego, by poruszał się w tych strefach, w których chieliśmy. Po strzelonym golu również zaczęliśmy dominować na boisku, prowadziliśmy grę i powinniśmy utrzymać korzystny wynik. Niestety, stały fragment gry odebrał nam dwa punkty. Jestem niezadowolony ze sposobu, w jaki straciliśmy bramkę. Nie miałbym pretensji, gdyby padła po składnej akcji przeciwnika. Na treningach poświęcaliśmy jednak wiele czasu na właściwe zachowania przy stałych fragmentach, a mimo to rywal nas zaskoczył. W takich sytuacjach kryjemy strefą i wiem, kto powinien się znajdować w tej, z której straciliśmy gola. Na pewno będzie na ten temat rozmowa - powiedział Robaszek.
Prawdopodobnie humor szkoleniowca byłby znacznie lepszy, gdyby na boisku w jego zespole było w sobotę więcej graczy w dyspozycji, jaką zaprezentował Przemysław Kocot. Pomocnik ŁKS był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem meczu.
Trener łódzkiego beniaminka nie był jednak najbardzie niezadowolonym szkoleniowcem siódmej kolejki. W jeszcze gorszy humor swojego trenera wprawili piłkarze PGE GKS, którzy zostawili komplet punktów w Pruszkowie. Goście stworzyli mnóstwo sytuacji pod bramką rywali, jednak skuteczność nie była ich mocną stroną. Już po pierwszej połowie przyjezdni powinni mieć na koncie kilka trafień, a nie mieli żadnego. Dodatkowo od 62. minuty musieli gonić wynik. Mateusz Stryjewski uderzył z ok. 30 metrów i piłka wpadła w okienko bełchatowskiej bramki. Cztery minuty później Marcin Garuch doprowadził do remisu i wydawało się, że zespół prowadzony przez Mariusza Pawlaka zdoła jednak przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Nic z tego. W 78. minucie goście sami stworzyli rywalom doskonałą sytuację, a Kamil Włodyka skwapliwie skorzystał z prezentu, zapewniając Zniczowi drugie zwycięstwo w tym sezonie. Dla bełchatowian była to trzecia porażka. Wcześniej podopieczni Pawlaka wrócili na tarczy ze Stargardu (1:2) i Jastrzębia (0:2). Wszystkie przegrane były dość bolesne dla bełchatowskiego szkoleniowca.
- Tak się złożyło, że przegrałem wszystkie trzy mecze ze swoimi byłymi klubami. Na szczęście w najbliższym czasie już na taki nie trafię, więc liczę na zwycięstwa. W tej lidze nie trzeba pięknie grać, by je odnosić. W Pruszkowie rozegraliśmy dobry mecz, ale zabrakło nam skuteczności i wykończenia pod bramką. Można mówić o braku szczęścia, bo piłka dwa razy odbijała się od poprzeczki. Na szczęście nie można jednak liczyć, tylko trzeba na nie ciężko zapracować. Musimy nadal to robić, ale po wyciągnięciu właściwych wniosków z tego meczu - powiedział Pawlak.
Po siedmiu kolejkach na czele 2. ligi jest Radomiak, który po remisie 1:1 z MKS Kluczbork ma na koncie 19 pkt. Jeden mniej zdobyła do tej pory Warta. Zespół z Poznania na własnym stadionie uległ 1:2 Błękitnym. Trzeci w tabeli GKS 1962 ma punktów 17, czwarty ŁKS - 13, a piąty PGE GKS - 12. W sobotę 9 września bełchatowianie zagrają u siebie (godz. 18) z piętnastą Legionovią (6 pkt.). Dzień wcześniej łodzianie pojadą do Pruszkowa na mecz z jedenastym Zniczem (7). To spotkanie rozpocznie się 8 września o godz. 19.
Foto: lkslodz.pl













