Dla trenera piłkarskiego dwanaście miesięcy to długi, czy krótki okres czasu?
Michał Bistuła: - To zależy, z jakiej perspektywy na to spojrzeć. Ostatnie 12 miesięcy to był bardzo intensywny i pracowity okres dla mnie, mojego sztabu oraz zawodników, z którymi pracowałem. Czas bardzo szybko płynął.
Przed rokiem był pan w Aleksandrowie Łódzkim noszony na rękach, a po czterech meczach bieżącego sezonu działacze Sokoła dokonali zmiany szkoleniowca. Zabrakło cierpliwości, czy coś się wypaliło?
- Praca szkoleniowca to proces długofalowy, ale w ostatecznym rozrachunku rację mają tylko zwycięzcy. Na pewno na linii ja-zawodnicy nie było wypalenia. Potrzebne były korekty w drużynie i już pracowaliśmy nad ich wdrożeniem. Zabrakło jednak czasu na złapanie właściwego rytmu.
W pańskiej ocenie decyzja o zmianie trenera była jedynie efektem słabego startu do bieżących rozgrywek, czy też miała na nią wpływ nieudana walka o awans w poprzednim sezonie?
- Moim zdaniem zdecydowanie zaważył ten drugi powód. Szkoda, że nie zostało należycie docenione to, że przy naszych możliwościach organizacyjnych wynik z zeszłego sezonu był bardzo dobry. Będąc przez długi czas liderem klub znacznie zyskał marketingowo, co też jest ogromnym kapitałem. Trzeba pamiętać o tym, że graliśmy w najmocniejszej grupie III ligi.
Wprowadzana reorganizacja rozgrywek jeszcze podniosła poziom, gdyż wszystkie drużyny wzmacniały się i zaciekle walczyły o utrzymanie. W tej stawce zagraliśmy wiele porywających meczów i jestem dumny z tego, że udało nam się pozytywnie zaistnieć w tych trudnych rozgrywkach.
Przed rozpoczęciem poprzedniego sezonu mówił pan, że głównym celem zespołu jest utrzymanie miejsca w zreorganizowanej III lidze. W pierwszej rundzie byliście jednak zdecydowanie najlepszą drużyną. Co w tym okresie było główną siłą Sokoła?
- W aspekcie czysto piłkarskim naszym atutem była organizacja gry, z wysokim pressingiem. Momentami był to futbol totalny, z prawie perfekcyjną defensywą i wysoką skutecznością. Naszą ogromną siłą była też szatnia z panującą w niej świetną atmosferą. To był doskonale skomunikowany kolektyw, w którym efekty przynosiła konsekwentna i spokojna praca
Rundę jesienną zakończyliście na pozycji lidera, z czteropunktową przewagą nad drugą w tabeli Lechią Tomaszów Mazowiecki. Zimą do drużyny dołączyli m.in. Michał Łabędzki, Krzysztof Nykiel i Mariusz Zasada, czyli zawodnicy z ekstraklasową przeszłością. Wiosną graliście jednak słabiej. Dlaczego?
- Czasem lepsze jest wrogiem dobrego. Nie mam zastrzeżeń do postawy tych zawodników, jednak czegoś zabrakło. W piłce tak bywa , że nawet zawodnicy z takim doświadczeniem mogą nie zaskoczyć w określonym środowisku. Dlatego Michała i Krzyśka nie ma już w Sokole.
Uwierzyłby pan, gdyby na półmetku poprzednich rozgrywek ktoś powiedział, że w końcowej tabeli będą przed wami dwie warszawskie drużyny – Polonia i Ursus? Pierwsza po jesieni traciła do Sokoła 10 punktów, druga – 14.
- Polonia nie była zaskoczeniem. W tej lidze był to jedyny zespół w 100-procentach profesjonalny, który miał m.in. możliwość przygotowywania się na zagranicznym obozie. Ursus to z kolei drużyna funkcjonująca na podobnych zasadach jak Sokół. Wiosną skopiowali naszą rundę jesienną i odrobili straty. Ligę skończyliśmy z takim samym dorobkiem punktowym.
Przygotowania do nowych rozgrywek przebiegały tak, jak pan sobie zaplanował?
- Tak. Pracowaliśmy według wcześniej ustalonego planu. Runda wiosenna pokazała, że mieliśmy problemy, gdy rywale nas rozszyfrowali. Chciałem więc, aby drużyna nabrała większej elastyczności i umiała zmieniać sposób gry. Byłem bardzo zadowolony z pozyskanych zawodników, o których zabiegałem. Trzeba jednak mieć świadomość, że ciężko jest od ręki zastąpić najlepszego strzelca zeszłego sezonu, czy zawodnika z takim potencjałem i wpływem na zespół jak Samuel Obi.
Nowy sezon rozpoczęliście zupełnie inaczej od poprzedniego. Przed rokiem po czterech meczach mieliście na koncie 10 pkt., a teraz tylko 1. Co było powodem tak słabego początku?
- Zabrakło kropki nad i - jednego meczu na przełamanie, wygranego nawet w gorszym stylu, ale dającego impuls do dalszej pracy. Na pewno trochę nas przyhamowało pierwsze spotkanie w Elblągu, zremisowane w kontrowersyjnych okolicznościach.
Za nieudaną inaugurację zapłacił pan utratą pracy. Czy przed spotkaniem z ŁKS 1926 Łomża były sygnały, że jest to mecz ostatniej szansy?
- Tak i nie. Już od kwietnia odczuwałem pewien dyskomfort, jednak oficjalnie nie otrzymałem żadnego ostrzeżenia ani ultimatum.
Łącznie na ławce trenerskiej Sokoła spędził pan ponad dwa lata. Jak pan ocenia cały ten okres?
- Były różne momenty. Doświadczyłem wielu radosnych, ale też trudnych chwil. Na początku udało nam się uratować III ligę, następnie zostaliśmy jej solidną drużyną, aby zeszły sezon zakończyć w ścisłej czołówce. Ten progres to efekt ciągłej pracy oraz pełnego zaangażowania. Jako trener cieszę się, że mogłem zbudować bardzo dobry zespół, ale ten czas oceniam przede wszystkim jako kapitał na dalszą karierę szkoleniową. Na pewno bardzo się rozwinąłem dzięki osobom, z którymi współpracowałem w tym okresie.
Jakie ma pan plany na najbliższą przyszłość?
- Wiążę swoją przyszłość z karierą trenerską, z jej wszystkimi plusami i minusami. Chcę się rozwijać, więc będę się starał dokształcać - odbyć staże, podpatrywać wyższe ligi i pracę innych szkoleniowców. Chciałbym w miarę szybko wrócić do pracy, gdyż czuję pewnego rodzaju uzależnienie od tej adrenaliny. W tej branży czasem trzeba jednak trochę poczekać na kolejne wyzwanie. Tym bardziej, że chciałbym mieć możliwość wyboru takiej pracy, która pozwoliłaby zrobić kolejny krok do przodu.
Dziękuję za rozmowę.
Opracował: Marcin Durasik













