Wystarczyły dwa mecze, by piłkarze ŁKS roztrwonili dorobek z jesiennej części sezonu. W spotkaniach z ostatnim w tabeli Gryfem Wejherowo (0:0) i zajmującym pierwsze miejsce GKS 1962 Jastrzębie (0:1) podopieczni Wojciecha Robaszka zdobyli tylko jeden punkt i spadli z drugiej pozycji na czwartą. Ta lokata nie daje już bezpośredniego awansu do I ligi. Do lidera łodzianie tracą obecnie 13 punktów, a do drugiego w tabeli Radomiaka - jeden. Te dwa zespoły rozegrały mecz więcej od ŁKS i Warty. Poznaniacy są na trzecim miejscu, z dorobkiem 39 pkt. Tyle samo zgromadziła ekipa z al. Unii, a dziesięć oczek mniej ma PGE GKS Bełchatów, który na własnym stadionie wygrał 2:1 ze Zniczem Pruszków.
O porażkę w Jastrzębiu ŁKS może mieć pretensje wyłącznie do siebie. Łódzka ekipa została ukarana za minimalizm. Jedno z piłkarskich powiedzeń mówi, że jeśli gra się o zwycięstwo, to można zremisować, ale jeśli nastawia się na remis, to się przegrywa. Tak było w przypadku konfrontacji ŁKS z GKS 1962. Goście rozpoczęli mecz bez nominalnego napastnika, a w wyjściowej jedenastce oprócz bramkarza i czterech obrońców wybiegło aż trzech defensywnych pomocników i zaledwie trzech graczy ofensywnych. Efektem tak asekuranckiego nastawienia była porażka z bardzo przeciętnie dysponowanym liderem. Przyjezdni już po kwadransie gry w jednej akcji popełnili dwa kardynalne błędy (złe ustawienie przy wrzucie z autu i przewinienie w polu karnym), wydatnie pomagając gospodarzom w zdobyciu gola. Później ŁKS nie był już w stanie doprowadzić do remisu.
- Przegraliśmy bardzo ważny mecz. Zadecydował o tym indywidualny błąd w ustawieniu, przy wrzucie z autu. Cały poprzedni tydzień uczulaliśmy zawodników na ten element gry, każdy miał to rozrysowane i błąd indywidualny zadecydował o tym, że Jastrzębie miało rzut karny. Można powiedzieć, że od tego momentu mecz był ustawiony. Jastrzębie cofnęło się i czekało na kontry, bo lubi tak grać. W naszym wykonaniu wiele do życzenia pozostawiało konstruowanie akcji. Chcieliśmy zdecydowanie grać dołem, ale czasami było to bicie głową w mur i niepotrzebnie podnosiliśmy piłkę - powiedział po spotkaniu Jacek Janowski, ze sztabu szkoleniowego ŁKS.
W znacznie lepszym nastroju po 24. kolejce był trener PGE GKS Mariusz Pawlak, którego zespół zainkasował trzy punkty w starciu ze Zniczem Pruszków. Na zwycięstwo gospodarze musieli jednak solidnie zapracować. Goście w 29. minucie objęli prowadzenie, które stracili dziesięć minut po zmianie stron. Do remisu doprowadził Marcin Grolik, a w 78. minucie na listę strzelców wpisał się Bartłomiej Bartosiak.
- Znów straciliśmy bramkę po stałym fragmencie gry i po raz kolejny musieliśmy gonić wynik. W przerwie zmieniliśmy ustawienie na trzech środkowych obrońców, jednak nie systemem wygraliśmy mecz. To zawodnicy bardzo tego chcieli. W tym zespole jest jeszcze sporo do poprawienia. Formacje muszą się zgrać, więc z każdym meczem powinno być zdecydowanie lepiej. Cieszę się ze zwycięstwa i życzę wszystkim wesołych i spokojnych Świąt - powiedział Pawlak.
Drugoligowcy nie będą mieli zbyt wiele czasu na odpoczynek, gdyż już w nadchodzącą środę (4 kwietnia) czekają ich zaległe mecze z 20. kolejki. O godz. 18 na stadionie przy ul. Sportowej PGE GKS rozpocznie spotkanie ze Stalą Stalowa Wola, a godzinę później w Kluczborku do walki przystąpią piłkarze MKS i ŁKS.
Foto: gksbelchatow.com













